


Jak to z ideami bywa, wpadają znienacka do głowy i tylko od nas zależy czy zatrzymamy się na pomyśle, czy zaczniemy go realizować. Mam stosy fiszek i brulionów w których są rozgrzebane i zapomniane wątki. Tu akurat pomysł zgrał się z wolnym czasem, kiedy nie miałam ciekawych zamówień.

Dobrą, mocną lampę, reszta akcesoriów jest zmienna. Blat obrasta systematycznie w coraz to nowe szklanki z kredkami, pędzlami, pisakami, Jeszcze Lepszymi Nożyczkami i cuda–wiankami. Chwieją się na nim niebezpiecznie hałdy zarysowanego i zadrukowanego papieru. Nowe szafki z szufladkami z roku na rok pną się po ścianach niczym bluszcz. Mam nieodparte wrażenie ,że między mną a przedmiotami toczy się walka o terytorium. Biurko jest łudząco podobne do tego, przy którym siaduje Pan Kuleczka. Tylko, że on -zacny człowiek, utrzymuje większy porządek.
Zdecydowanie najlepiej pracuje mi się wieczorem i w nocy. Lubię słuchać muzyki Ostatnio zamęczam płytę To i hola- ludowe piosenki w wykonaniu Auguścik i Dudziak. Miewałam fazy na piosenki Kabaretu Starszych Panów. Uwielbiam Milesa Davisa, Ellę Fitzgerald, lubię Roda Stewarta śpiewającego amerykańskie standardy jazzowe, Ewę Bem, Stinga. Są miesiące, że do organizmu przyjmuję tylko Bacha, albo Chopina, rozgrzewam się Beatlesami, konam z melancholii przy Ninie Simon.
Bardzo lubię słuchać przy pracy powieści w wersji audio.

Myślę, że ten auto-cenzor we mnie ma 5 lat i to jego właśnie staram się wszystkich sił zaciekawić, rozśmieszyć i mile połaskotać w oczy.

Myślę, że Andersen zaadresował większość swoich baśni do dorosłych właśnie. A jeśli do dzieci, to do starszych, powyżej 10 roku życia. Pracując nad Królową Śniegu nie zmiękczałam, nie ocieplałam tej przejmującej opowieści. Mam jeszcze za mało dystansu do tej swojej realizacji i cały czas nie wiem czy nie omsknęła mi się rączka w kicz, o co wśród róż, serc i blond dzieweczek nie tak trudno.

O Wróżkach i Czarodziejach Natalii Gałczyńskiej z ilustracjami Olgi Siemaszko
Baśnie Andersena z ilustracjami Szancera
O krasnoludkach i sierotce Marysi Konopnickiej z ilustracjami Grabiańskiego – ta fascynacja pochodzi jeszcze z czasów przed czytelniczych, pasłam oczy obrazkami w tej grubaśnej księdze, całego tekstu nie udało mi się przeczytać do dziś.

Obie te rzeczy są bardzo nęcące, do filmu animowanego trzeba mieć jednak odpowiedni CHARAKTER. Nie wiem czy umiałabym się skupić na jednym pomyśle przez 2 lata dla 15 minutowego efektu. Arcy-mistrzem w tym gatunku jest dla mnie Nick Park- autor Podróży na księżyc, Wściekłych gaci i Golenia owiec. Najbardziej lubię te jego wczesne, autorskie projekty, choć Baranka Shauna, też przyjmuję do organizmu z entuzjazmem.
Z kręcących mnie zjawisk na F, wymieniłabym też filatelistykę. Marzę o tym żeby zaprojektować znaczek pocztowy.

Na początku hulaj - dusza staram się notować wszystkie pomysły nawet te absurdalne, wtórne, czy zbyt oczywiste. Potem szukam rzeczywiście jakiejś spajającej ZASADY. Czasem jest to gama kolorystyczna - np. różowo-szare Trzy świnki Zofii Staneckiej, czasem jest to nawiązanie do jakiejś konwencji - na przykład Smok Wawelski Grzegorza Kasdepke ma średniowieczne, złote, spękane tła, w Brzydkim kaczątku Jarosława Mikołajewskiego na każdej rozkładówce schowałam (mniej lub bardziej sprytnie) ten sam powtarzający się element. Na większość tych konstruujących ram wpadam raczej intuicyjnie w trakcie pracy, bez teoretycznych, czy logicznych założeń.

Strona z literą E - podpierałam się słownikiem, żeby znaleźć odpowiednie słowa i spośród eterów, etosów, elementów i egzem z trudem wygrzebałam jednoznaczną ekierkę i Eskimosa( dziś już wiem, że powinnam pozostać przy samej ekierce, bo przedstawiona postać to Innuita) Trudne jest też U- bo usta, uszy, uda pozbawione naturalnego, cielesnego sąsiedztwa są albo niepokojące, albo nieczytelne. No a UL jest już zaelementarzowany do imentu.


Lubię obserwować ludzi i zwierzaki, jestem maniaczką swojego zawodu, oglądam dużo ilustrowanych książek, krążę po necie, chadzam na wystawy i chcąc nie chcąc przesiąkam tym co mnie zachwyca, nigdy nie wyrzucam papierowych palet, bo w tych bezładnych plamach czają się postacie i zestawy kolorystyczne, których tak na trzeźwo by człowiek nie wymyślił, nie wychodzę z domu bez ołówka, nawet przy wyprawie po przysłowiowe bułeczki.

Od dziecka zakładam – jakże optymistycznie :-))), że świat to wielki prezent dla mnie, a ja jestem prezentem dla świata.

Niebieski, niebieski i może jeszcze niebieski :-)
Założyłam się sama ze sobą czy w ogóle potrafię namalować ilustracje do książki, ani razu nie używając błękitu. Tak powstali Czterej Muzykanci z Bremy w Kolekcji Dziecka. Potem mało nie utopiłam Brzydkiego Kaczątka w bezmiarach kobaltu. Najwyraźniej mój organizm tego potrzebuje :-)

Do tych, które dawały duży wybór haseł: P, M, B, K, R, S.
Na przykład ileż łatwych do rozpoznania zwierzaków można umieścić pod literą K – oto Proszę Państwa : kura, kogut, krowa, koń, kot, krokodyl, kaczka, kameleon, kret, konik morski, krab, koza, kangur…

Lubię książki, które uwodzą oczy, sprawiają przyjemność, stwarzają światy, w których chciałoby się zamieszkać. Ale z książkami, jak ludźmi – ceni się je za mądrość, oryginalność, poczucie humoru, ciepło, które ze sobą niosą.

O taaaak, uwielbiam malarstwo średniowieczne, Martiniego, Venezjano, Uccello i Veermera, Tycjana, Rembrandta, Turnera, Moneta, Klee. Na polskim podium kłębią się: Krzyżanowski, Boznańska, Wyspiański, Gierymscy, Stanisławski, Potworowski, Nacht –Samborski, Nowosielski, Brzozowski, Młodożeniec, Anto. To jedna z moich największych przyjemności - sycenie oka dobrym malarstwem.

Nie wiem który wydawca będzie szybszy :
czy Book House z wydaniem Czarnego Noska Porazińskiej,
czy Media Rodzina z Królową Śniegu Andersena.

Jeszcze jako studentka ilustrowałam nuty dla krakowskiego Wydawnictwa Muzycznego, ale wolałabym okryć to litościwie mgłą zapomnienia. Kiedy się do moich ówczesnych nieumiejętności doda walory ówczesnej polskiej poligrafii to otrzymamy rzecz STRRRASZNĄ. Pewnie powinnam oglądać te realizacje i wyciągać kształcące wnioski, ale było to zbyt bolesne, oddałam te zeszyty dzieciom w szkole muzycznej, mam nadzieję, że próbując trafić w nutę nie będą się skupiać za bardzo na obrazkach.
Jeśli myślę o debiucie, to przychodzi mi na myśl taka wiotka książeczka -harmonijka ze zwierzętami zrobiona (bodaj w 1995) roku na zamówienie miesięcznika „Dziecko”.


Jeśli mnie to ogranicza, to bardzo perfidnie, dla mnie zupełnie nie zauważalnie.
Spotkania z czytelnikami, czy w realu, czy w sieci, są bardzo dopingujące. Chytrze wyszłam za mąż za największego fana mojej twórczości, i on wygrzebuje z Internetu nawet jakieś okruszki opinii na temat mojej pracy. Ba, zaraziłam się od niego i od czasu do czasu wpisuję do wyszukiwarki grafiki swoje nazwisko - to wielka frajda dla ilustratora wiedzieć, że to co robi, porusza i cieszy odbiorców. Co do nagród, to mówiąc szczerze: ważna jest opinia kolegów profesjonalistów, ale gdybym miała do wyboru namalować książkę, którą pokochają dzieci, albo zrobić taką, za którą dostałabym ilustracyjnego Nobla, bez wahania wybrałabym to pierwsze.

Zmiany środków są odświeżające. Najczęściej dopasowuję technikę do książki, starając się jak najlepiej oddać charakter i aurę tekstu, a niekiedy to materia jest punktem wyjścia do książki. Z krawieckich polarowych ścinków, zaczęłam szyć drobne prezenty dla przyjaciół, a to woreczek na kostki scrabble, a to breloki do kluczy, a to draczny pokrowiec na termofor. Tak się rozbisurmaniłam, że ani się spostrzegłam, kiedy miałam już uszyte pierwsze strony Mojego pierwszego alfabetu i kilka stron książki dla maluchów o pojazdach. Mam nadzieję, że ta druga, szyta książeczka wyjdzie w przyszłym roku. Nie wiem tylko jaką będzie miała objętość, bo ciągle powstają nowe ilustracje.

Chyba stworzenie takich kompletnych, spójnych, nowych światów, w które odbiorca wchodzi z zaciekawieniem i zachwytem. Wierzy, że za rogiem namalowanego domu uliczka ciągnie się dalej. Szancer był takim właśnie czarodziejem mojego dzieciństwa. Kiedy oglądałam książki ilustrowane przez Grabiańskiego miałam wrażenie ,że jestem w bardzo przyjaznej rzeczywistości, takiej, w której zawsze świeci słońce.

Kiedy ilustrator pracuje nad tekstem, który go ciekawi i bawi, jest szansa, że odbiorca o podobnym guście, poczuciu humoru i temperamencie polubi książkę od pierwszego i od drugiego wejrzenia. Czasem, praca nad tematem, którego się kompletnie nie czuje jest wyzwaniem dla profesjonalisty, czegoś go uczy, prowadzi w rejony wcześniej nieznane, zmusza do szukania innych, mniej utartych ścieżek, nowego języka. Czasem warto się w bólu przeczołgać przez taki kompletnie obcy temat dla samej gimnastyki. Ale efekty zawsze są lepsze jeśli ilustrator dobrze czuje tekst.
Wiem, że nie nadaję się kompletnie do tematów ciężkich, poważnych i trudnych, ale wiedzą o tym też najwyraźniej wydawcy, i nie dostaję takich propozycji.

Janusz Grabiański
Jan Marcin Szancer
Janusz Stanny
Józef Wilkoń
Bogdan Butenko
Maria Uszacka
Adolf Born
Quentin Blake
Jean-Jacques Sempé
Edmund Dulac
Ernest H. Shepard
Beatrix Potter
Mogę tak długo, ale zatrzymam się może na najulubieńszych klasykach.

Pogodzenie własnej wizji z przesłaniem autora.

Od dziesięcioleci słyszę takie skomlenia, jak to świat dziadzieje, odhumanizowuje się i spłyca, ale ani trochę w to nie wierzę. Tak jak nie przestało istnieć malarstwo, wyparte przez fotografię, ani kino nie zmiotło z powierzchni ziemi teatru, tak komputer nie zastąpi książki. Internet to kapitalne medium, rządzące się zupełnie nowymi prawami, atuty szybkości komunikacji i dostępu do informacji są nie do przecenienia. Myślę że ilustracja znajdzie nowe pola do eksploatacji, więc ilustratorzy będą mogli bajać przyszłym dzieciom na sto nieznanych nam dzisiaj sposobów. Ale świata bez papierowych książek nawet nie chcę sobie wyobrażać.

Bez wątpienia, wolę postacie fantastyczne, przy których można fiknąć ilustratorsko. Kiedy mam do wyboru piękną królewnę lub ufoludka o paskudnym charakterze wybór jest bardzo prosty.

Przed każdą większą realizacją mam nieziemskiego pietra. Ale jak już zacznę, to trudno mi się zatrzymać. Jestem łakoma na pracę.
Profesor Janusz Stanny nazywa to syndromem szopa-pracza. Ciągle chce się coś międlić w pracowitych rączętach :-)
Bardzo dziękuję za niezwykłą rozmowę. I biegnę zrobić miejsce na kolejne tytuły z ilustracjami Elżbiety Wasiuczyńskiej. Najbardziej intryguje mnie Królowa Śniegu, ze zniecierpliwienia przebieram nogami - jak ona sobie z nią poradziła?

autor: Elżbieta Wasiuczyńska
wiek: 2+
wydawnictwo: LektorKlett
rok wydania: 2009
ps. dziękuję A + K i Z za ich czas i bezcenną pomoc.
ps. oprawa liternicza wywiadu by Elżbieta W. oczywiście.
Piekne ilustracje. Zamowilam Moj pierwszy alfabet i Pana Kuleczke juz w ksiegarni i czekamy na przesylke. :) Mama sie nie moze doczekac. Mam nadzieje ze moje coreczki beda uwielbiac te ksiazeczki. :)
OdpowiedzUsuńPrzy okazji dziekuje za piekno tej strony! :)
"Pan Kuleczka"...? Dla mnie RE-WE-LA-CJA...!!! A rysunki... kochane i swojskie. Pan Kuleczka, dobry na każdą chwile, nawet dla dorosłego co to w środku jakoś ciągle jest - i chce być -dzieckiem...
OdpowiedzUsuńPan Kuleczka...? RE-WE-LA-CJA...!!! A rysunki takie swojskie i kochane:). Pan Kuleczka dobry na każdą chwlę nawet dla dorosłego co to w środku jest - i chce być - dzieckiem...
OdpowiedzUsuńi co, wiesz dlaczego zniknal ci tekst?
OdpowiedzUsuńA polskie ilustracje wracaja na salony. Po dlugiej nieobecnosci. Przyjemnie sie patrzy. I nie moge sie doczekac kiedy pojade do PL kupowac nastepna sterte ksiazek do ogladania.
Cudne. A ciekawa jestem czy widziałaś "Ciocię Jadzię", Piotrowskiej?
OdpowiedzUsuńLuno, strzeliłam do Ciebie ;)
OdpowiedzUsuńhttp://cosniecos.blox.pl/2009/07/Pif-paf.html
BTW, właśnie mi się przypomniało, jak kiedyś moja mama wspominała, że tak się cieszyła, jak wyrosłam z niemowlaka do dziecka, któremu można czytać i potem dziecka czytającego: bo mogła się ze mną podzielić wszystkimi tymi książkami ;) (mama = (obecnie eks)bibliotekarka)
Mmm bardzo tu przyjemnie i pomysłowo. Będę wpadać częściej (: Pozdrawiam !
OdpowiedzUsuńA my czekamy na ciąg dalszy...
OdpowiedzUsuńNiezależnie od Usterek, ilustracje cudne.
OdpowiedzUsuńhop, hop...
OdpowiedzUsuńjesteś tu jeszcze?...
K i A dziękują za zaufanie:)
OdpowiedzUsuńPięknie wygląda ten wywiad!
zachwycona wywiadem i pomyslem na pytania alfabetyczne.
OdpowiedzUsuńZ. bardzo się cieszy, że mogła przyłożyć rękę... Hmm. Jakiś zwój mózgu do czegoś, co wyszło tak dobrze. Miałaś rewelacyjny pomysł i rewelacyjnie go zrealizowałaś.
OdpowiedzUsuńCieszę się, że chwyciło :-D
OdpowiedzUsuńPozdrawiam Mocną Grupę Wywiadowczą ich zwoje, i inne organa, i szczerzę się w uśmiechu do czytelników cudmiódorzeszkowego bloga
OdpowiedzUsuńDzięki!
-Elżbieta Wasiuczyńska
Grupa Wywiadowcza, frakcja północ dziękuje za mądre i przesympatyczne odpowiedzi. Przyznaje, że po ich przeczytaniu, zupełnym przypadkiem pobłądziła ciemną nocą do pewnej małopolskiej miejscowości, gdzie w rozświetlonych oknach usiłowała znaleźć najbardziej niebieskie wnętrze:))
OdpowiedzUsuńA Alfabet wreszcie, po 3 miesiącach od zamówienia, idzie do nas z merlina:))
Elżuniu,jestem bardzo dumna z Ciebie i największego fana Twojej twórczości!Serdecznie Was pozdrawiam i całuję
OdpowiedzUsuńCiocia Basia
Pokazałam Alfabet w pracy koleżankom pracującym z maluchami. Podobał się bardzo. Jedna orzekła, że tak by się chciało, żeby był mięciutki!!!:)
OdpowiedzUsuńNa pacjentach też już przetestowałam:)
Ależ przyjemnie się czytało!:)
OdpowiedzUsuń